Zaczęłam czytać i
przepadłam – dla mnie to typowa reakcja na nową powieść Harlana Cobena. A jednak
siła przyciągania do jego pióra znowu mnie zaskoczyła…
Już w rekomendacji na
tylnej stronie okładki dowiadujemy się, że został zamordowany chłopiec. Jego
ojciec, David Burroughs, odsiaduje wyrok dożywotniego więzienia, chociaż
wyznaje, że tego nie zrobił. Nie buntuje się jednak, bo czuje się winny, nic się
już dla niego nie liczy… Co się właściwie wydarzyło? Przecież dowody są mocne –
sąsiadka zeznała, że była świadkiem zakopywania narzędzia zbrodni. Czy to
prawda? A może za dużo wypił tego dnia i nie pamięta wszystkiego? Może ktoś
dosypał mu czegoś do alkoholu? Może wrobił go jakiś żądny zemsty bandzior,
posłany za kratki przez ojca – policjanta… Lunatykował i nieświadomie
skrzywdził dziecko?
David cierpi, wyrzuca
sobie zaniedbanie, lenistwo, lekkomyślność, ale jest pewien jednego – nie zabił
Matthew! Dręczące go poczucie winy jest jednak tak silne, że pokornie poddaje
się karze, uważa, że na nią zasługuje. Pogodził się z myślą, że zmarnieje w
więzieniu.
Wszystko zmienia się po
5 latach, po wizycie szwagierki, która stanowczo twierdzi, że chłopiec żyje… i
ma na to dowód! Od tej chwili David robi wszystko, aby ZA WSZELKĄ CENĘ odkryć
prawdę o tragicznej nocy i odnaleźć synka. Nie brakuje mu determinacji, odwagi,
stanowczości, właściwie NIE MA NIC DO STRACENIA…
Historia jest
dramatyczna, pełna trudnych decyzji, tragicznych wątków, przejmujących,
zrozumiałych dla mnie emocji, a jednak optymistyczna, bo przynosząca nadzieję w
dobro i szczęśliwe zakończenia. U Cobena pewne wątki się powtarzają – problem
zaufania miedzy bliskimi, kłamstwa w imię wyższego dobra, odpowiedzialności za
podjęte decyzje, kryzysu w małżeństwie… Dzięki temu każda fabuła jest bliska
czytelnikowi, w jakiś sposób go dotyka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz