Przepiękna,
trochę smutna, trochę gorzka historia czterech kobiet – opowiedziana, a właściwie
odtworzona, od czasów prababki Berty do teraźniejszości prawnuczki Kaliny… I to
właśnie 30-letnia Kalina, którą poznajemy na pierwszych stronach powieści,
wprowadza nas powoli w pełen zawirowań, niedomówień, potknięć świat swoich przodków.
Tę bohaterkę/narratorkę polubiłam od razu, między innymi za to, że potrafiła pokochać
psa przybłędę i smakują jej grzyby z makaronem…
Zgłębiając
motywy postępowania kolejnych postaci, do czytelnika dociera najważniejsza prawda – miłość gotowa jest na
wszystko! Nie ma drugiej tak potężnej siły, chociaż los czasami zabiera szansę
na szczęśliwe zakończenia.
Czas
czterech kobiet splątuje się w jedno – jak dobierany warkocz – tworząc zachwycający
efekt! I sama już nie wiem, co jest tego przyczyną - pamięć komórkowa, geny, najskrytsze
marzenia i dominujące cechy charakteru, przekazane wraz z DNA??? Bo jak
wytłumaczyć fakt, że ogromne pragnienie prababki rozbłyskuje w głowie
prawnuczki??!
Od
myśli o tej powieści trudno się uwolnić, bo odnajduję cząstkę siebie w historii
każdej bohaterki… Wzrusza mnie świadomość, że wszystkie jesteśmy podobne – miotające
się od chwil szczęścia do pełnego goryczy żalu, poddane nieprzewidywalnym
zrządzeniom losu. Wielką wagę ma dla mnie to, że wróciły do mnie powiedzenia, przechowywane
gdzieś we wspomnieniach, takie jak „zaiwaniać”, „ciepnąć”, „spartolić”, przypominają
mi dzieciństwo i moją babcię.
Wiem, że przeczytam te sagę jeszcze raz,
ponieważ dręczy mnie przekonanie, że każdy szczegół jest ważny i na pewno
pominęłam coś istotnego…
Muszę
też przyznać się do pewnego niedosytu – baaardzo chciałabym poznać więcej szczegółów
miłości Kaliny i weterynarza oraz fascynującą historię Bazylego Ochęduszki,
który w przedziwny sposób łączy losy czterech bohaterek …