Niektórzy traktują listopad jak wstęp do grudnia, a ten wszystkim kojarzy się ze świętami. Nie dla wszystkich ten czas jest magiczny i zaczarowany. Dla wielu z nas stanowi kumulację rozterek i zmartwień – o tym właśnie jest ta powieść…
Poznajemy kilka rodzin, każdą w mniej lub bardziej ponurym okresie… Autorki w cudowny, filmowy wręcz sposób obrazują nam bohaterów – zamykam oczy i od razy pojawia się Karolina w czarnym futerku lub wuj Teodor w futrze z bobra… Poruszyło mnie wiele scen, między innymi moment rozstania Matyldy z Krzysztofem. Ogarnął mnie nie tylko przejmujący smutek i gorycz, poczułam dodatkowo szczerą awersję do kremu z nagietka…
Hmmm, czy ludzie przestali kochać święta, czy rzeczywiście spotkania przy rodzinnym stole generują jedynie spięcia i rozstroje nerwowe? Zdecydowanie nie: „Wigilie bywają różne. Rodzinne, samotne, wesołe i smutne. Bywają kolorowe i czarno-białe. Pełne śmiechu lub zadumy. Ale zawsze dają nadzieję.”
Wigilie są różne, święta są różne. Ciekawa jestem tej książki
OdpowiedzUsuńJa w tym roku wyjątkowo wcześnie "uruchomiłam" świąteczny nastrój - ale w poprzednich latach faktycznie bywało różnie i nie zawsze miałam nastrój do świętowania.
OdpowiedzUsuńhmmm .... ciekawa ta twoja recenzja. Może faktycznie warto rzeczytać tą książkę? hmmmm ...
OdpowiedzUsuńZe świętami jest jak ze śniegiem - jedni kochają, innych przeraża odśnieżanie i chlapa...
OdpowiedzUsuńZmusza do refleksji.
OdpowiedzUsuń